Zakładnicy aparatu..

…czyli dlaczego wyniki wyborów w Polsce są nieistotne.

Postawione przez krytykę fotografii pytanie brzmi następująco: jak dalece udało się fotografowi podporządkować program aparatu swojemu zamia­rowi i dzięki jakiej metodzie? I odwrotnie: jak dalece udało się programowi aparatu zmienić zamiar fotografa dla własnej korzyści i dzięki jakiej metodzie? Na podstawie takiego kryterium „najlepszą” będzie taka fotografia, gdzie fotograf przezwyciężył program aparatu w sensie swego ludzkiego zamiaru, tj. podporząd­kował aparat zamiarowi człowieka. Oczywiście istnieją takie „dobre” fotografie, gdzie ludzki duch przewyższa program. Lecz w fotograficznym uniwersum jako całości zobaczyć można, jak programom coraz lepiej udaje się zmienić ludzkie zamiary na korzyść funkcji aparatu. […]

Vilem Flusser, Ku filozofii fotografii

Ilość członków największych partii politycznych w wybranych krajach, przeliczona na milion mieszkańców. Żródło: Wikipedia i strony partyjne.

Ilość członków największych partii politycznych w wybranych krajach, przeliczona na milion mieszkańców. Żródło: Wikipedia i strony partyjne.

Państwo = demokracja + biurokracja

Współczesne państwo narodowe typu westfalskiego funkcjonuje dzięki równowadze dwóch komponentów: politycznego i administracyjnego, albo inaczej demokratycznego (przynajmniej w teorii) i niedemokratycznego. Komponent demokratyczny, wyłaniany w procedurze partyjno-wyborczo-parlamentarnej powinien decydować o tym CO państwo robi (czyli jaką politykę prowadzi), zaś administracyjny, zwany też (pejoratywnie, ale trafnie) biurokracją, decyduje o tym JAK państwo działa, a więc jaka jest treść i praktyka jego polityk.

Nawet z tych podobieństw terminologicznych widać, że zarówno zadania, jak i aspiracje obu komponentów często nachodzą na siebie. Politycy często mają własne pomysły na temat tego jak powinna działać administracja. Biurokraci, którzy mają własne interesy i uznają się — nie bez racji — za strażników tożsamości i ciągłości państwa, oceniają pomysły polityków własną miarką i zachowują się stosownie do tej oceny.

Przy czym biurokracja, administracja, czy też komponent niedemokratyczny nie powinny nam się kojarzyć wyłącznie z metaforyczną herbatą w biurze czy (obowiązkowo niekompetentną) panią w okienku. To także wysoce kompetentni specjaliści resortowi, dekadami żyjący i pracujący w strukturach — także siłowych i służb specjalnych — decydujących o sprawnym działaniu państwa. Dla nich demokratyczni politycy są tym, czym łątki jednodniówki dla drzew: pojawiają się i znikają, zaledwie pozostawiając ślady w kartotekach. Inaczej niż drzewa, biurokraci mają sposoby, aby w razie czego żywot takiej łątki znacznie skrócić, a na pewno uprzykrzyć.

Pamiętam do dzisiaj pewną ministrę czy wiceministrę finansów, która tylko raz zdążyła zapowiedzieć redukcję zatrudnienia w aparacie skarbowym. Tydzień później już miała sprawę w IPN, dwa miesiące póżniej już nie była ministrą. Nieco później, już bez rozgłosu, IPN stwierdził, że jednak nie kolaborowała z komuchami. Ale eks-ministra już do polityki nie wróciła. Lesson learned.

We cook your meals, we haul your trash, we connect your calls, we drive your ambulances. We guard you while you sleep. Do not… fuck with us.

Nawet najbardziej ideowa i szlachetna biurokracja, spadkobierczyni imperiów, ma własne wartości, własne zasady i własne sposoby działania. Jej lojalność nie zmienia sie wraz z wynikami wyborów. Dla demokratycznego outsidera jest czarną skrzynką, do której można mówić, która odpowiada, ale jej wewnętrzne procesy pozostają nieprzeniknione.

Dlatego partia polityczna, dochodząca do władzy w efekcie wyborów, staje w sytuacji opisywanego przez Flussera fotografa, próbującego robić zdjęcia zaawansowanym aparatem. Aparat ów (zbieżność nazw znów nieprzypadkowa) ma budowę dla fotografa niezrozumiałą, kieruje się własnym oprogramowaniem i tylko w ograniczonym zakresie reaguje na wydawane polecenia. Wszelkie operacje wykraczające poza zaprogramowane schematy, z dużym prawdopodobieństwem skończą się spapraniem zdjęcia, za co odpowiadać będzie oczywiście fotograf.

…tam trzeci korzysta

Naturalnym sojusznikiem aparatu biurokratycznego jest biznes. I nie mówimy tu o małych i średnich przedsiębiorcach. Mówimy o kapitalistach finansowych, pośrednich i bezpośrednich właścicielach niewyobrażalnie wielkich majątków. Właścicielach kraju. Jeśli 147 firm kontroluje 40% aktywów świata, a 787 firm kontroluje 80% aktywów, to ile podmiotów potrzeba na Polskę? 15? 20?

Ta grupa, tak samo jak biurokracja, nie lubi zmian. A dokładniej, nie lubi zmian niekontrolowanych i nieplanowanych. Dodatkowo w biznesie planuje się nie na głupie 4 czy 8 lat. Planuje się co najmniej na dekady. To, co dzieje się po drodze, to krótkoterminowe spekulacje i korzystanie z okazji. Dlatego politycy są w najlepszym wypadku użyteczni, aby wprowadzić kontrolowane zawahania w status quo, na codzień służą jako błyskotka odwracająca uwagę publiki od poważnych spraw, a w najgorszym — są drobnymi przeszkodami, które należy obezwładnić lub usunąć. Cała ta zabawa w demokrację tylko przeszkadza i wprowadza zamęt.

Miraże sondaży

Jak widać, bycie politykiem (w sensie udziału w strukturach demokratycznych) to wyjątkowo marne zajęcie. Bez dodania do tego układu jakiegoś nowego czynnika, komponent demokratyczny jest skazany na pozorowanie działań, kolaborację z biznesem i biurokracją, lub bolesne i krótkoterminowe “kopanie się z koniem”. Pod czułą opieką dwóch zachowawczych sił, scena polityczna staje się obszarem rytuału, nie mającego praktycznego znaczenia na dłuższą metę.

Każdy podmiot próbujący zaistnieć w tak zdefiniowanej przestrzeni ma do wyboru albo poddać sie kolejnym rytuałom przejścia, w których stopniowo dostosowuje się do systemu (ostatnio przekonali się o tym boleśnie Grecy), albo zasilić szeregi planktonu politycznego, lub odejść w niebyt medialny.

Jednym z żelaznych aksjomatów demokracji jest władza sondaży. Jest ona bladym odbiciem rytuału wyborczego, owego świętego rytuału demokracji; tak świętego, że niektóre partie, zamiast liczebności swych członków, podają ilości głosów zdobyte w wyborach. Na codzień zaś to właśnie wyniki sondaży są powszechnie uznawane za wyznacznik pozycji danej partii. Metaforyczna łątka bada swój wpływ na las, mierząc sobie puls co kwadrans.

Oczywiście, sondaże prowadzone są przez media i instytucje badawcze — czyli przez aparat wykonawczy biznesu. Wyniki sondaży są więc tyleż warte, co przyjacielska podpowiedź co obstawiać, od pracownika kasyna.

Postawiony w takiej sytuacji komponent demokratyczny nie ma więc wyboru. Musi iść na współpracę. Nawet najbardziej radykalne plany przeradzają sie w “grę z aparatem”, grę fotografów eksperymentalnych, o których Flusser pisze:

Są oni świadomi tego, że obraz, aparat, program i informacja stanowią podstawowe problemy, z którymi muszą się zmierzyć. I w rzeczy samej starają się, aby wy­tworzyć nieprzewidziane informacje, to znaczy wydobyć z aparatu coś, czego nie ma w jego programie. Wiedzą, że grają przeciwko aparatowi. Jednak nawet oni nie są świadomi tego, jak doniosła jest ich praktyka: nie wiedzą, że w zasadzie starają się odpowiedzieć na pytanie o „wolność” w kontekście aparatu.

O ile jednak w filozofii już sama gra ma wartość, co najmniej poznawczą, o tyle w polityce, zwłaszcza tej motywowanej moralnie, liczą się też efekty. Porażka bądź wygrana jednej lub drugiej opcji przekładają się bowiem na ludzkie losy. Szczęście i cierpienie. Życie i śmierć.

Gry uliczne

Owo “wytwarzanie nieprzewidzianych informacji” wymaga wprowadzenia do procesu czynników, które przeważą wewnętrzny automatyzm aparatu. Wymaga wzmocnienia komponentu demokratycznego tak, aby skumulowaną wiedzą i możliwością fizycznego wpływu na bieg wydarzeń przechytrzyć aparat, lub zmusić go do wyjścia poza ramki programu. Największym sojusznikiem w tym działaniu pozostaje “ulica”. Ludzie, którzy wychodzą z domów, odchodzą od telewizorów i komputerów i zaczynają prowadzić politykę na ulicy.

Dzieje się wówczas jeden z dwóch scenariuszy. Albo tworzy się masowa partia, przewyższająca swą siłą — liczbą trwale zaangażowanych, lojalnych członków — nie tylko dotychczasowe partie rządzące, ale też wpływ aparatów biznesu i biurokracji, albo taką siłę buduje oddolny ruch społeczny, który sobie potem partię tworzy lub kooptuje. W jednym i drugim przypadku niezbędna jest wielka grupa ludzi, spojona konkretnym programem politycznym, gotowa do długotrwałego działania w niesprzyjających warunkach i odporna na próby dywersji czy manipulacji.

Partie rządzące z kolei, których relacje z biurokracją i biznesem są stabilne i przewidywalne, nie potrzebują tej siły. Im mocniejsze państwo, im stabilniejsza sytuacja, tym mniej ludzi potrzeba, aby utrzymać jaką taką równowagę. To do zmiany, do postawienia wyzwania, konieczna jest przeważajaca siła.

Budowa tej siły poprzez przyrost ilości członków partii jest historycznie bardziej “naturalna” dla formacji konserwatywnych i autorytarnych. Partie deklarujące się jako lewicowe, ze swego charakteru raczej potrzebują wsparcia ruchów społecznych, nieskrępowanych konwencjami parlamentaryzmu. Ostatnio jednak ten sam model przyjęły formacje wyraźnie prawicowe i faszyzujące. Być może to własnie spowodowało, że moja znajoma, członkini SLD, stwierdziła: “czas partii masowych w Polsce minął”. To może być prawda. Ale to znaczy, że budowa masowych, “ulicznych” ruchów społecznych jest jedynym sposobem na przemiany systemowe.

Popatrzmy na sytuację wśród krajów na naszej liście. Największym zagrożeniem dla status quo w swoich krajach są Podemos (7800 członków na milion mieszkańców, wobec 18 000 rządzacej PP) i HDP (156 członków na milion wobec prawie tysiąc razy liczniejszej AKP). Ale za tymi partiami stoją wielomilionowe, od lat stabilne ruchy społeczne. Nawet bardziej niż Syriza (2700 członków na milion), są one lodołamaczami, wyznaczonymi przez społeczeństwo do rozbicia zabetonowanych układów politycznych i otwarcia przestrzeni dla nowych działań. Inaczej działają portugalscy socjaliści (8300 kontra 11 300 rządzacej RSD) którzy ostatnio ogłosili zmianę polityki na antyascetyczną. To oni dołączają do ruchu społecznego i tworzą bardzo poważną synergię. Odwrotnym przypadkiem są brytyjscy zieloni. Pozbawieni zaplecza ruchów społecznych, mimo podobnego stosunku sił jak w Hiszpanii, zdołali jedynie symbolicznie zaistnieć w ostatnich wyborach.

Arytmetyka siły

Jak musiałaby wyglądać sytuacja w Polsce, aby można było mówić o realnej możliwości zmian systemowych? Spróbujmy wyobrazić sobie, jak mogłaby wyłonić się “polska Syriza”: PLYRIZA.

Potrzebne jest zaplecze społeczne. Zdecydowany, spójny ruch — nie tylko protestu, ale też alternatywy. Proponujący choćby proste, ale jakościowo inne, niż dotychczasowe, rozwiązania. Jaka musiałaby być skala takiego ruchu? “Movimiento 15-M“, który dał początek Podemos, objął w swoim czasie około 7 milionów ludzi. Przeliczając na polską populację daje to 5 i pół miliona. Liczebność partii reform w stosunku do partii rządzącej to około 40% — w Polsce jest to więc około 18 tysięcy; ale Syriza siegnęła po władzę, mając 2700 członków na milion mieszkańców, co w Polsce oznacza ponad 100 000 członków (a Syriza nie jest uznawana za partię masową!).

Wreszcie, gdy dochodzi do wyborów, a więc nadania mandatu do dokonania reform na dużą skalę, mamy znów przykład Syrizy: przy frekwencji 63% i udziale głosów 36%, Syriza dostała bezpośrednie upoważnienie do działania od ponad 22% populacji. Jak to wyglądało w ostatnich wyborach w Polsce? Frekwencja: 49%, udział głosów PO: 39% ale mandat bezpośredni tylko od 18% wyborców.

Widać wyraźnie, że bez silnego poparcia społecznego obecne partie — nawet gdyby chciały — nie mają dość sił żeby cokolwiek zmienić. Mogą jedynie kolaborować z silniejszymi graczami — z aparatem — licząc na jakieś niespodziewane uśmiechy losu.

Z drugiej strony partia nastawiona na radykalną zmianę, zbudowawszy silny ruch poparcia, ma do zyskania wiele głosów. Samo wyrównanie do poziomu frekwencji w Grecji dałoby jej wynik porównywalny z ostatnim wynikiem PiS. Jednak zwycięstwo wyborcze bez dalszego poparcia “ulicy” nie da jej dość sił, aby spowodować trwałe zmiany.

To wszystko są oczywiście bardzo przybliżone liczby, ale widać z nich jasno, że warunkiem wyjścia z układu dwóch wiodących partii, udomowionych przez biurokrację i biznes, jest powrót do korzeni: zbudowanie porywajacego, konkretnego programu politycznego, porównywalnego z Programem z Tessalonik, popartego przez masowy ruch społeczny, przekraczający dotychczasowe podziały. Wtedy nie tylko zwycięstwo wyborcze, ale rzeczywista zmiana polityki i wręcz ustroju, będzie w zasięgu ręki.

I na koniec niech znów przemówi filozof.

To byłoby właśnie to, ku czemu zmierzała podjęta próba, możemy zatem przed­stawić kilka wniosków: po pierwsze, można przechytrzyć głupotę aparatu. Po drugie, można przeszmuglować do jego programu ludzkie zamiary, które nie są w nim przewidziane. Po trzecie, można zmusić aparat do wytwarzania nieprzewidzianego, nieprawdopodobnego, nasyconego informacją. Po czwarte, można pogardzać aparatem i jego wytworami oraz w ogóle odwrócić od nich uwagę, a skoncentrować się na informacji. Krótko mówiąc: wolność to strategia podboju przypadku i konieczności przez ludzkie intencje. Innymi słowy, wolność „to wymóg gry przeciw aparatowi”.

Filozofia fotografii jest konieczna, aby praktyka fotograficzna stała się w pełni świadoma. A to zaś w tym celu, że z praktyki tej wyłania się model dla wolności w kontekście postindustrialnym. Filozofia fotografii musi wykazać, że nie ma miejsca dla ludzkiej wolności w zakresie automatycznych, programowalnych i pro­gramujących aparatów i wreszcie na koniec musi pokazać, w jaki sposób jednak możliwe jest, aby dla tej wolności stworzyć odpowiednią przestrzeń. Celem filo­zofii fotografii są rozważania dotyczące tej potencjalnej wolności – a przez to i nadanie sensu życiu – w świecie opanowanym przez aparaty, w obliczu przypad­kowej konieczności śmierci. Potrzebujemy tego rodzaju filozofii, gdyż jest ona jedyną formą rewolucji, jaka nam ciągle pozostaje dostępna.

Dziekuję Mateuszowi, który zapoznał mnie
z “najważniejszym esejem współczesnej filozofii”
i Beretowi, który — natchniony — zwrócił nań moją uwagę.

About

Turning stories into reality.

Tagged with: , ,
Posted in Po polsku

Leave a comment